W poniedziałek wieczorem seria telefonów do kolegów i wstępna decyzja - jeżeli rano prognoza się potwierdzi to rzucamy wszystko i odpalamy do Borska. Rano ogłaszamy alarm pogodowy – jest decyzja jedziemy. Zabieram do swojego glajtobusa Kacpra Kowalskiego, Roberta Machela i Wojtka Siudka. Podczas drogi obserwujemy pierwsze budujące się Cumulusy. Na lotnisku lądujemy o 11tej. Nasz niezawodny wyciągarkowy - Jurek już czeka na pasie, rękaw pokazuje, że wieje dokładnie północ – kierunek Bydgoszcz.
Zbieramy się szybko. Kacper jak zwykle stratuje pierwszy, ja w międzyczasie dzwonię do kontroli ruchu i zgłaszam loty. Dostajemy zgodę i informację, iż na zaplanowanym kierunku dziś nic nie lata, ta wiadomość to potwierdzenie naszej wiedzy ze strony Pata.
Startuję drugi o 12.30, po mnie Robert, stawkę zamyka Wojtek. Dosyć łatwo zabieram się znad lotniska. Wyżej wiatr ma lekką wschodnią odchyłkę – to dobrze, bo nie musimy lecieć nad „Stumilowym Lasem”. Stacjonarny komin nad kościołem w Karsinie działa jak zwykle, potem już prosto do Tucholi. Nad Tucholą pomyślałem, że jeżeli warunki się utrzymają to może dziś wreszcie zrobię swoją pierwszą setkę, oczywiście jeżeli warunki się utrzymają. Zaraz potem zaliczyłem zjazd nad ziemię, ale na szczęście udało mi się wygrzebać. Słyszałem już pozostałych kolegów w powietrzu. Im bliżej Bydgoszczy i wymarzonej setki napinałem się coraz bardziej.
Na 80-tym kilometrze dogonił mnie prawie Robert. Był jedną chmurę za mną ale potem gdzieś odskoczył. Po chwili Kacper zgłosił, iż chyba padnie przed Nakłem, na szczęście mam w tym momencie 2000 metrów ale przede mną „ żabia kraina” czyli dolina Noteci. Z chmurami słabo, ale desperacko rzucam się do przodu – ewidentny kryzys termiczny. Ciągle powtarzam sobie jak mantrę radę Kacpra – szanuj zerka. To działa. Wreszcie mam 100-kę na GPSie. Wołam do chłopaków, że wreszcie się udało i dalej kręcę zerka. Kacper zbolałym głosem melduje iż padł na 95 km, ale zachęca do walki i mówi, że dziś jest dzień na 200 !!!. Ha, ha, ha…. jakie dwieście, zaraz padnę w tym błękicie i będzie pozamiatane. Wtedy kątem oka widzę startujący z Bydgoszczy samolot pasażerski. Ki czort. Przecież miało nic nie latać a bydgoski CTR działa tylko w nocy –na szczęście jest daleko i momentalnie wzbija się w niebo. Obserwując jego lot na horyzoncie dostrzegam … piękny szlak, jest nawet na kierunku, ale mam do niego ze 20 klocków. Mam cel, szukam zerek i dryfuję z wiatrem w stronę szlaku. Po chwili Robert melduje, że padł na 130tym a ja ciągle lecę. Szlak coraz bliżej aż wreszcie rosnący dźwięk waria melduje mi, że się udało i mam mocny komin. Robię podstawę prawie na 2200 i zasuwam pod szlakiem przez następne kilkadziesiąt kilometrów. Po minięciu 180tego kilometra zaczyna nurtować mnie myśl, że może Kacper miał rację i dziś jest… ten dzień, ale widzę iż za chwilę mam koniec szlaku i morze błękitu przed sobą. Decyzja jest prosta lecę z wiatrem w stronę Śremu, jak da się najdalej. Zastanawiam się jak jest z CTRem Poznania, niestety nie mam żadnej mapy. Spadam coraz niżej. Jest już po osiemnastej. Na mniej niż 600 metrach wario pipneło – szukam tego wymarzonego zerka, które ma mi dać 200 i wreszcie się udaje. Zakładam zerko ciałem i dryfuje w stronę Śremu nad którym widzę chmurę w kształcie płaskiego ciemnego naleśnika. Z zerka nie chce się zrobić komin ale powolutku odrabiam wysokość. Dochodzę do chmury pod którą robię ostatnią tego dnia podstawę. Mam 200 km i 2000 metrów wysokości. Hura!!! Dosyć długo lecę pod naleśnikiem, który powoli przestaje pracować. Ostatki termy wykręcam nad rynkiem w Śremie. Jest 19ta. Przelatuję nad pięknymi zakolami Warty. Żałuje iż nie mam ze sobą aparatu, ale może to i dobrze, bo ilekroć robiłem zdjęcia z powietrza to zaraz działo się coś dziwnego. Wieczorny zlot prosto w zachodzące słońce jest wspaniałym podsumowaniem pięknego dnia. Ląduje o godzinie 19,20 w miejscowości Mórka. Szczęście mnie nie opuszcza. Syn gospodarza na którego polu wylądowałem właśnie odwozi rodzinę do Śremu ale oferuje się iż podwiezie mnie do Poznania na dworzec. Super zakończenie dnia. Nocny pociąg do domu pozwala mi z uśmiechem zameldować się na spóźnione rodzinne śniadanie.
PS.
Na swoją pierwszą setkę musiałem jeszcze chwilę poczekać. 7-go czerwca poleciałem 240 km czyli znowu przeskoczyłem półmetek. Tego dnia Goray zrobił pierwszą polską trzysetkę. Wreszcie 4-go lipca udało się poleciałem 125 km do Piły.
Pozdrawiam
JUMBO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz